Inka - 2008-03-18 19:56:28

Postanowiąłm jednak zmaieścić kawałek mojej ksiażki. Jest to pierwszy rozdział. w rzeczywistości jest ich juz dużó więcej, ale na razie starczy jeden, moze bęziecie się śmiać...
Treść uległa zmianie na temtykę zwyczajną z tej, której większosc z Was nie lubi... Wszelkie rozpowszechnianie tego, przenosznie poza forum grozi kara śmierci w moim wykonaniu, więc lepiej nie ryzykować. Jeśli ktos chce, niech czyta, a jak nie, to niech da sobie z tym spokój.
Zapomniałabym, nie ma cenzury....


Rozdział I

Niewinność. To cecha każdego człowieka. Rodzisz się czysty i niewinny. Dobry. Ale w życiu nadchodzi taki moment, w którym ta cecha zostaje Ci brutalnie odebrana. Zatracasz ją gdzieś pomiędzy kuszącym Cię postępem i przyjemnością, którą możesz z niego czerpać, a dławiącą Twój umysł ciekawością. Przestajesz być dzieckiem. I ta radość życia również z Ciebie ulatuje, jak resztki dymu ze zgaszonej świecy. Stałeś się dorosły. A tak chciałbyś odzyskać tą czystą jak kryształ niewinność, która oplatała kiedyś Twoje serce białym puchem. Czujesz dziurę w swojej duszy, ciemność wokół serca. Ta czystość nie powróci. Bo już nie umiesz jej przywrócić.



***

Dworzec Centralny w Warszawie. Tłum ludzi przepychający się wzajemnie. Wszyscy tacy obcy. Nikt tutaj się nie zna. Brak ciepłych słów, gestów. Niecierpliwość i złość odmalowana na twarzach. Bogaci biznesmeni, ściskający w rękach małe teczki. Atrakcyjne kobiety w szpilkach i eleganckich ciuchach. Niedbale ubrani, wciągacze heroiny z podkrążonymi oczami. Dworzec w Warszawie był jedynym miejscem w całym Hamburgu, na którym można było spotkać przedstawicieli każdej klasy społecznej. Nadzianych facetów, bogate kobiety, zwykłych urzędników, nauczycieli, sprzątaczki, dilerów, dziwki i bezdomnych. Wszyscy razem. Zmieszani ze sobą w wirze pośpiechu, nowoczesności i tętnu miasta. Dlaczego nikt się nie zatrzyma?



Wszyscy gdzieś się spieszą, tracą poczucie rzeczywistości w nieustającym biegu. Bez opamiętania. Bez przerwy na zaczerpnięcie oddechu. Dopiero kiedy ich ścieżka dobiega końca, zatrzymują się i starają się odpowiedzieć na najważniejsze pytania o ludzkim bycie. Myślą o sensie istnienia, kiedy ich gwiazda się wypala. Zatrzymani przed samą metą.

Widzisz to tak wyraźnie. Jesteś tylko elementem układanki, składającej się z tysięcy elementów. Dlaczego nie zdajesz sobie z tego sprawy? Dlaczego wciąż myślisz, że przypisana jest ci rola kogoś wielkiego? Dlaczego nie dostrzegasz swojej przeciętności? Jesteś jednym z wielu. Nie znaczysz nic.



Wmieszana w tłum, co chwilę popychana przez innego przechodnia, próbowałam wyplątać się z dworcowego rozgardiaszu. Na ramieniu miałam zawieszoną dużą torebkę, a drugą ręką ciągnęłam wielką czarną walizkę. W potężnym tłumie, nie mogłam odnaleźć drogi do normalnego świata ulic, domów i sklepów. Niczym się nie różniłam od setki ludzi obok mnie. Może tylko wspomnieniami i trawionym przez udrękę umysłem. Nie byłam lepsza. Nie byłam kimś. Przeciwnie. Czułam, jak marną i przeciętną jestem istotą wśród tego tłumu bogaczy.

- Może chcesz kupić trochę?

Poczułam dłoń na swoim ramieniu. Ujrzałam jasnowłosego chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Patrzył na mnie ciemnymi, pozbawionymi blasku oczyma, zapadniętymi głęboko w twarz o ciemnej cerze. Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął z niej foliową torebkę z białym proszkiem.

- Nie, dzięki– odparłam, odwracając głowę.

- Nie masz forsy? Sprzedaję tanio... Tylko 15 euro, za taką torebeczkę.

- Mówiłam już, że nie chcę – powiedziałam ostro i szybko poszłam dalej.

Zmierzając ku wyjściu, zastanawiałam się czy wyglądam na narkomankę, skoro ten chłopak chciał mi wcisnąć na siłę tę truciznę. Właściwie wszystko mi jedno. Niech mnie biorą za kogo chcą. Wcale nie jestem lepsza od narkomanów.

Wreszcie znalazłam się na zewnątrz. Odetchnęłam zanieczyszczonym, warszawskim powietrzem i mocniej ścisnęłam rączkę walizki. Nikt na mnie nie czekał ani na dworcu, ani przed nim. Zawsze byłam zdana tylko na siebie, ale nie kryłam, że poczułabym się raźniej, gdyby jednak ktoś się o mnie zatroszczył.

Po chwili doszłam na przystanek autobusowy. Znalazłam właściwy numer MKS, który miał mnie zawieźć do celu. Po kilku minutach władowałam się do środka zatłoczonego autobusu. Stojąc w środku i opierając się o siedzenie, zajęte przez starszą kobietę, próbowałam uspokoić gonitwę myśli w mojej głowie. Tyle dręczących mnie pytań. Tyle niepewności. I strach przed nowym miejscem. Lecz najgorsza była świadomość, że byłam sama. Zupełnie sama. Nie miałam już nikogo na świecie. I ta okrutna prawda zabijała mnie od środka, szarpiąc moje serce i pozostawiając w jego wnętrzu coraz bardziej widoczne dziury.

Zmieniłam się. Bardzo. Stałam się twarda, niezależna, odważna i spokojna. Nie było we mnie ani krzty szczęścia czy dawnej wesołości. Smutek na stałe zagościł w moim sercu i odbierał mi najmniejsze poczucie nadziei na lepsze czasy. A przy tym zachowałam całą moją wrażliwość. Cechy, której w sobie nienawidziłam, a którą byłam hojnie obdarzona.

Wysiadłam z autobusu. Znalazłam się w dzielnicy, na obrzeżach miasta. Wszędzie widziałam duże, bogate, jednorodzinne domy z ogrodami. Podziwiając czystość, której tak brakowało u mnie w zatłoczonym Berlinie, zaczęłam iść wybrukowanym szarą kostką chodnikiem. Zerknęłam na tabliczkę z numerem, na najbliższym domu. 37. A więc jeszcze kilkanaście domów do 56. Ciężko było mi ciągnąć za sobą tak ciężką walizkę, ale jakoś sobie radziłam. Oglądałam piękne domy, które tak różniły się od szarych bloków na moim osiedlu.

Wreszcie stanęłam przed kremowym domem z brązowymi drzwiami i dachem w tym samym kolorze. Dookoła był piękny ogród z potężnymi wierzbami i  wysokimi tujami, a także różnokolorowe kwiaty. Poczułam ukłucie strachu w okolicach serca i ścisk w gardle. Bałam się. Potwornie się bałam. Nigdy mnie tu nie było, a rzekomego wujka widziałam parę razy w życiu i nie czułam ku niemu jakichś głębszych uczuć. Ale tylko on pozostał mi na świecie. Nie miałam się gdzie udać.

Zacisnęłam zęby i wzięłam kilka głębszych oddechów. Musiałam wziąć się w garść. Musiałam być twarda. Drżącą ręką nacisnęłam czerwony guzik i usłyszałam stłumiony gong wewnątrz domu. Po chwili drzwi się otworzyły. Stanęła w nich wysoka, szczupła kobieta z krótkimi, blond włosami. Patrzyła na mnie dużymi, wyłupiastymi, błękitnymi oczami, a ja poczułam się niepewnie.

- Dzień dobry – odparłam nieśmiało. – Przyjechałam do wujka Henryka.

- Amelia? – zapytała kobieta wysokim głosem, nadal przyglądając mi się uważnie. Zdawałam sobie sprawę, że była żoną brata ojca mojej mamy, ale jakoś nie czułam między nami więzi rodzinnej, na tyle by nazwać ją ciocią.

- Tak – powiedziałam. – Miałam tu dzisiaj przyjechać z Berlina.

- Wiem, wiem – odparła. – Wchodź.

Weszłam za nią do środka. Znalazłam się w holu wyposażonym w wielkie schody.

- Helmut! Ta twoja Amelia przyjechała! Chodź tutaj!

Po chwili zobaczyłam wujka. Był to mężczyzna po czterdziestce, z lekka posiwiałymi włosami i mocno zarysowaną szczęką. Zaczął mi się uważnie przyglądać, a ja postanowiłam się przedstawić:

- Dzień dobry, wujku.

- Dzień dobry – odparł po chwili. – No więc musisz teraz u nas zamieszkać. Twoja mama nie miała gdzie cię upchnąć, więc padło na nas. Nie rozumiem dlaczego nie możesz mieszkać z ojcem.

Poczułam złość. Moja mama nie miała mnie gdzie upchnąć? Czy do niego w ogóle dotarło to, że od miesiąca ona nie żyje?

- Nie wiem, gdzie jest mój ojciec – odparłam drżącym głosem. Czułam potworny ból, gdzieś w środku i pieczenie oczu. Gdyby tylko mama nadal żyła... Nie musiałbym mieszkać u obcych ludzi, nie musiałbym czuć się najsamotniejszą istotą na ziemi.

- No tak, od początku wiedziałem, że z niego podejrzany typ, ale twoja matka była tak w niego zapatrzona. Zrobił bachora, posiedział jej trochę na głowie i gdzieś się ulotnił...

Miałam ochotę na niego krzyknąć. Rozpłakać się i dać upust wszystkim uczuciom. Jak on śmiał obrazić mamę? Czy nie zdawał sobie sprawy, że ten „bachor” właśnie przed nim stał?

- No dobra, chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju. My się spieszymy, jedziemy na imieniny do znajomych.

Podążyłam za nim po schodach, wlokąc za sobą ciężką walizkę.

- No chodź – odparł wujek, kiedy z trudem dopchałam bagaż na piętro. – To tutaj.

Wskazał na jakieś drzwi i po chwili znalazłam się w pomieszczeniu z białymi ścianami. Stało tam łóżko, kredens, komoda, szafa, stolik i dwa krzesła. Pokój wydawał mi się taki bezduszny, prosty i nijaki.

- Rozpakuj się i zajmij sobą. My wrócimy późno. Zabieramy ze sobą Thomasa.

Thomas był jego siedmioletnim synkiem. Dość późno zdecydowali się na rodzicielstwo, ale według statystyk wielu Niemców w ogóle nie decyduje się na dzieci. Po chwili już go nie było. Rzuciłam walizkę i torebkę na ziemię. Zamknęłam drzwi. Usiadłam na łóżku i zaczęłam uparcie wpatrywać się w zielony dywan, wyścielający podłogę. Miałam ochotę zasnąć i nigdy już się nie obudzić. Tak by nikomu nie sprawić kłopotu.

Nie widziałam już dalszego sensu w mojej egzystencji. Wujek i ciocia jakoś nie byli zbyt zadowoleni z perspektywy mojego mieszkania tutaj. Ale ja nie miałam gdzie się podziać. Co prawda mama miała brata, również w Hamburgu, ale powiedziała, że nie mogę u niego mieszkać. Kazała mi pojechać do wujka Helmuta. Najwyraźniej nikt mnie tu nie chciał.

Dlaczego nie podzieliłam losu mamy? Dlaczego również nie zachorowałam na raka? Odeszłybyśmy razem. Ominęłyby nas rozstania i we dwie powędrowałybyśmy do tego drugiego świata, gdzie żyje się po śmierci.

Nie przeżyłam jej śmierci jakoś szczególnie. Wiedziałam, że umrze już rok przed tym wydarzeniem. Całą rozpacz zdążyłam okazać jeszcze za jej życia. Po jej odejściu czułam tylko ogromną, beznadziejną pustkę, która pochłaniała mnie od środka. Żadne uczucia nie nawiedzały mojej duszy. Wszystko stało mi się obojętne. Całe moje życie i to co się ze mną stanie. Śmierć wydawała mi się tylko ucieczką w zapomnienie, słodkim snem, w którym nic złego wydarzyć się nie morze.

Gaśniesz. Zapominasz. Znikasz. Gnijesz. Umierasz.

Nie wierzysz w cud, zbawienne wydarzenie, które Cię uratuje.

Cudów nie ma. Jak nie ma nadziei w Twoim sercu.

Życie wydaje Ci się tylko przykrym obowiązkiem, do którego wszyscy zostaliśmy powołani.

Czy już nic nie da się zrobić? Czy naprawdę nikt nie może Cię uratować?

A może tylko udajesz? Może nie umiesz odnaleźć się w otaczającym Cię świecie? Może nikt jeszcze nie powiedział Ci jak żyć? Może jeszcze nie wszystko stracone?



***

Przycisnął do siebie szczupłe ciało dziewczyny siedzącej obok i delikatnie pocałował ją w szyję. Ta tylko zachichotała. Była naprawdę miłą i ładną dziewczyną. Te długie, do pasa, jasne włosy i piwne oczy. Szczupłe ciało o idealnych proporcjach. No, może nie idealnych, bo była trochę za chuda, ale nogi miała nieziemskie. Długie, zgrabne, w króciutkiej, dżinsowej spódniczce prezentowały się doskonale. Miała na imię Sylwia. Mogłaby być choćby Zytą. Nie wiele go to obchodziło.

Rozejrzał się po wnętrzu klubu w którym się znajdowali. Odgłosy głośnej muzyki, zagłuszały wszystkie rozmowy. Na parkiecie tłoczyło się mnóstwo ludzi, podskakując w rytm szybkich melodii. W powietrzu unosił się zapach dymu z papierosa, którego właśnie palił i woń jej ciężkich perfum. Kątem oka widział Tomka, który tańczył z jakąś ładną, szatynką. Taniec to chyba zbyt łagodne określenie dla czynności, którą wykonywało tych dwoje. Ręce Toma dotykały wszystkich części ciała dziewczyny, a oni sami przytuleni byli do siebie do granic możliwości. Uśmiechnął się lekko i znów skupił uwagę na siedzącej obok niego dziewczynie.

- Cholernie mi się podobasz – powiedział, całując ją namiętnie w usta i wkładając rękę pod jej bluzkę.

Odkąd stali się sławni, mógł sobie pozwolić na wszystko. Mieli sporo kasy, byli sławni, pożądani, piękni... A dziewczyny? Mieli ich na pęczki. Z tej perspektywy szczególnie cieszyli się on i Tom. Reszta jakoś nie czerpała przyjemności z posiadania panienek na jedną noc. On sam sądził, że skoro mają fanki, którym odpowiada taki układ, to dlaczego mają nie korzystać?



Sława, sława, sława. Czy te wszystkie dziewczyny zwróciłyby na nich uwagę, gdyby byli zwykłymi chłopakami? Nie piszczałyby na ich widok, nie marzyły skrycie, że kiedyś uda im się z nimi być. Na pewno nie zgodziłyby się na bycie dziewczyną na jedna noc.

Tracąc całą swoją godność dla chłopaka z okładki. Zadowalając się jedną wspólnie spędzoną nocą. Cierpiąc, bo on nie pokocha, mimo że oddały mu wszystko.

A on nie czuje wyrzutów sumienia. To jej się poszczęściło, to ją wybrał spośród innych dziewczyn. To chyba jasne, że nie mogą być razem na dłuższą metę. W końcu są sławni, ciągle w ruchu. Nie ma czasu na związki.

Szybki seks z ładną dziewczyną na rozładowanie napięcia. Super, nie?

Bo jesteś gwiazdą.



- Marcin! My wychodzimy! – usłyszał głos swojego przyjaciela, który obejmował przyklejoną do niego szatynkę.

- Ok, ok, - odparł Marcin. – A my tu jeszcze trochę zostaniemy, tak Stella?

Blondynka zachichotała głośno i przytuliła się do niego. Tomek wyszedł obejmując dziewczynę.

- Może napijesz się jeszcze jednego drinka? – zapytał chłopak.

Stella zgodziła się i po chwili przyszedł z baru z dwiema szklankami. Dziewczyna wypiła kolejnego drinka i ze śmiechem przyzwalała na pocałunki i coraz śmielsze pieszczoty.

Następny taniec i droga do toalety. Tam wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Jego sprawne ręce i jej przyspieszony oddech. Szybkie zdejmowanie niepotrzebnych części garderoby i urywane pocałunki. Coraz brutalniejsze pchnięcia i jej stłumiony krzyk. Szybko, sprawnie... i po sprawie. Ich historia się skończyła. 

A czy tym razem nie miałeś wyrzutów sumienia?

Wydaje Ci się to całkiem normalne.

Ten świat pełen jest seksu. Ty jesteś tylko korzystających z uciech facetem.

Brawo! Udało ci się oszukać samego siebie.

Bez miłości, bez zobowiązań. Na zdrowie!

www.wsap.pun.pl www.shinobi-world.pun.pl www.pracownicymzk.pun.pl www.falubazogame.pun.pl www.forumijmuiden.pun.pl